W latach PRL-u, gdy Polska była pod butem wschodniego zaborcy, w naszym kraju istniała cenzura i propaganda, które miały na celu wychowywanie ludzi na niewolników ustroju. Ślepych i poddanych. Ludzka natura jednak pragnie wolności, dlatego po Poznańskim Czerwcu przestraszona władza postanowiła dać obywatelom nieco iluzji swobody zgadzając się na wpuszczenie na nasze podwórko nieco „zepsutego Zachodu”.
Władze partyjne na chwilę otworzyły granice kraju, głównie w jednym kierunku. Skutkiem tego była organizacja min. I Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego, której ojcem był Franciszek Walicki. Przedsięwzięcie okazało się ogromnym sukcesem, a do Polski zjechało się wiele zespołów muzycznych. Warszawa i Sopot na chwilę zamieniły się w muzyczne centrum Europy Wschodniej, a młodzi ludzie przez moment mogli żyć nie polityką i ciasnym ustrojem, ale własną, żywa pasją. Największa frekwencja była w Sopocie, który stanowił najważniejszy punkt festiwalu.
Lata 60-te ubiegłego wieku to prawdziwy boom w naszej historii muzycznej. To wtedy do Polski zawitały największe sławy muzycznej sceny światowej, min. The Rolling Stones. Festiwal jazzu spotkał się z tak dużym entuzjazmem, że organizatorzy (wykorzystując chwilową odwilż) postanowili ciągnąć temat dalej i zapraszać kolejne zespoły muzyczne. Warszawa była w tym czasie jednym z centrum wydarzeń kulturalnych, dlatego głównie w stolicy urządzano najważniejsze koncerty. Na drugiej odsłonie jazzowego szaleństwa pojawił się Bill Ramsey, który do dzisiaj jest uznawany za ikonę.
Drugi z kolei festiwal jazzu stał się motywacją dla wszystkich, którzy w uciśnionym kraju byli wrażliwi muzycznie i spragnieni prawdziwej wolności. Władza, która pierwotnie zakładała, że to „poluzowanie chomąta” będzie dobrym wentylem nie podejrzewała, że ostatecznie stanie się początkiem rewolucji i impulsem do pojawienia się kolejnych, nowofalowych zespołów muzycznych. Warszawa (czyli władza) zaniepokojona stanem rzeczy postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i nieco utemperować rozzuchwalonych obywateli. Efektem tych działań był odgórny nakaz rozwiązania zespołu rockowego Rythm and Blues. Takie działania przyniosły jednak zupełnie odwrotny skutek. W ramach protestu powstał niejeden zespół muzyczny. Warszawa, a raczej znajdująca się w niej władza, na własnej skórze przekonała się, że to walka z wiatrakami. Od tamtej pory każdy koncert zachodniego artysty był traktowany przez ludzi jako jeszcze mocniejszy akcent wolnościowy.
Historia polskiej sceny muzycznej jest równie bogata, jak zagraniczna. Warto pamiętać o tym, gdy przyjdzie nam poznać stary, polski zespół muzyczny. Warszawa nie jest już centrum wydarzeń muzycznych, a każde większe miasto ma własne sposoby i możliwości na organizowanie festiwali i spotkań. Doceniajmy to, pamiętając jednocześnie o przeszłości.